niedziela, 3 maja 2015

Dzień 14

Po kilku spotkaniach ze Szczerzyząbkiem moja psychika chyba wróciła do normy. No może nie do końca można to nazwać „normą”, ale funkcjonuję o wiele lepiej niż tydzień temu.
Poza tym musiałam wziąć się w garść przed pełnią, która wypada dzisiaj. Jeszcze nie podjęłam decyzji, czy iść na ten cmentarz, czy sobie odpuścić. Nie jestem tchórzem, ale to nierozważne.
Z drugiej strony wygląda na to, że „MY” – tak ich nazywam w myślach – posiadają informacje na temat mamy, których nie mam ja.
Naprawdę jeszcze nie wiem, co zrobię. 


***
   *
***

Poszłam na to spotkanie. Wróciłam kilka godzin temu i wciąż się trzęsę – nie wiem, czy ze strachu czy podekscytowania. W obecnej chwili chcę to tylko z siebie wyrzucić.

Przed północą każdy już był w swoim pokoju, więc ja mogłam się wymknąć. Nie było to takie trudne, jak mogłoby się wydawać. Miałam wprawę.
„Pożyczyłam” samochód taty. Na cmentarz nie było daleko, ale w razie gdybym musiała uciekać szybciej będzie autem niż biegiem.
Zaparkowałam niedaleko bramy, a potem ruszyłam w stronę nagrobków. Nie dostałam więcej żadnych wiadomości, więc wiedziałam tylko, że spotkanie miało być na cmentarzu o północy podczas pełni.
-Beatrice! – rozległ się głos za moimi plecami. Obróciłam się ostrożnie. Za mną stała wysoka postać w płaszczu.
-Super – mruknęłam do siebie. – Robi się jak w horrorze klasy B.
-Chodź za mną.
Instynkt mówił mi, żebym brała nogi za pas. Nawet miałam taką ochotę, bo chociaż horrory niskiej klasy nie są straszne, to aura cmentarza mnie przerażała. W mojej głowie toczyła się walka między przerażeniem a ciekowością, która mnie tam sprowadziła. W końcu – chociaż trzęsłam się jak galareta – ruszyłam za kobietą.
Czułam się dziwnie w tej sytuacji. Zazwyczaj nie bałam się cmentarzy, trupów ani tego typu klimatów, ale wtedy niepokój ściskał mnie za żołądek, dopóki nie dotarliśmy do pustej przestrzeni za kryptami. Tam było więcej osób w takich szatach, ale mieli ściągnięte kaptury. Stali w kręgu dookoła mnie.
Spojrzałam po ich twarzach, odrobinę zdezorientowana tym, co się działo. Każda z osób była kobietą. Były w różnym wieku, chociaż żadna zdawała się jeszcze nie przekroczyć trzydziestki.
Wzięłam wdech i spojrzałam na tę, która mnie tam przyprowadziła. W świetle księżyca jej cera wydawała się sina, a włosy białe. Z trudem wytrzymałam ciarki. Tamta kobieta wyglądała jak trup.
-Wyjaśnisz mi, co tutaj robię? – spytałam, starając się, żeby głos mi się nie trząsł.
-Wypełniamy swoją powinność – odparła. 
-Słucham?! 
Wiem, że nie powinno się krzyczeć na bandę kobiet, którą wyglądają jak mordercze członkinie sekty, ale dziewczyn nie wyciąga się z domu o północy, nie zabiera na cmentarz, obiecując ważne informacje i nie mówi się potem, że tylko spełnia się powinność, bo to grozi roztrzaskaniem głowy o nagrobek.
To też zresztą wykrzyczałam jej w twarz, a ona zareagowała śmiechem.
-Dziecko – przemówiła łagodnie. – Odpowiedzi wymagają czasu.
-W takim razie daj znać, gdy już będziesz miała ten czas – burknęłam i ruszyłam w stronę najbliższego wyjścia z cmentarza.
Jednak w momencie, gdy chciałam ją wyminąć, zostałam odepchnięta z powrotem do kręgu. Wylądowałam na ziemi.
Przez moment leżałam tam zdezorientowana i obolała, ale potem moje zdenerwowanie wzrosło, spychając w czeluści umysłu resztkę pozostałych emocji. Podniosłam się zimnej ziemi…
I przysięgam na wszystko, co mnie otacza, że działałam wtedy instynktownie. Nawet nie podejrzewałam, że tak potrafię!
Zacisnęłam dłoń w pięć, tak jakbym chciała ją zamknąć na połach płaszcza kobiety – z tym, że w odległości kilku metrów. Uniosłam rękę w górą, a wraz z nią podniosła się kobieta, a potem…
…rzuciłam nią w jeden z nagrobków.
Dopiero po chwili dotarło do mnie tak naprawdę, co zrobiłam, tak samo jak i to, że kobieta się śmiała. Ona naprawdę się śmiała, gdy jej towarzyszki patrzyły na mnie, jakby wyrósł mi na głowie róg jednorożca. Wyglądały trochę na zaciekawione, a trochę na zdegustowane – lepiej nie zdołam tego ująć w słowa.
Ja natomiast chciałam uciekać jak najdalej. Śmiech kobiety brzmiał tak opętańczo, że mogłam tylko czekać, aż wezwie hordę demonów, które zrobiłyby ze mnie miazgę. Naprawdę powinnam była wtedy uciec, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa i stałam tam tylko, gapiąc na kobietę.
-Teraz mogę ci wszystko wyjaśnić. – Otrzepała kolana i powoli podniosła się z ziemi. 
-Więc mów – nakazałam.
-Wiesz, dlaczego wilkołaki zmieniają się w pełnię? – spytała.
-Zapytam, gdy jakiegoś spotkam.
-Księżyc ma wpływ na nas wszystkich, Beatrice. Nieważne, którym z istot stworzonych przez Piekło się jest, rozumiesz? Akurat my podczas pełni jesteśmy najsilniejsi. Pełna tarcza księżyca pozwala nam odkryć w sobie moce, których nie posiadają śmiertelnicy.
-Powiedzmy, że rozumiem. Co dalej? 
Ciocia kiedyś wspominała o wpływie księżyca, ale nigdy nie słuchałam jej zbyt uważnie. Tak czy siak, to nie było dla mnie tak wielką nowością, żebym rozdziawiła buzię i stała tak do rana. 
-Większość z nas musi wiele stracić, żeby mieć moc, którą ty po prostu odziedziczyłaś. Nie jesteś przeciętną wiedźmą.
-Hę?
-Wywodzisz się wprost z Piekła, Beatrice. Nie odziedziczyłaś mocy wraz z Klątwą, choć i za tobą wloką się koszmary.
-Mów prościej! – warknęłam zniecierpliwiona. Im dłużej tam byłam, tym bardziej czułam się zmęczona tym wszystkim. Chciałam już wrócić do domu z informacjami, ale ona wciąż nie przechodziła do sedna sprawy. To irytujące dla osób bez cierpliwości, jak ja.
-Dobrze. Posiadasz moce, których my nigdy nie będziemy mieć. Możesz robić rzeczy, która nas by zabiły.
-Na przykład?
-Przywrócić do życia to, co zginęło śmiercią nienaturalną. Z ingerencji demonów, które dobrze znamy.
Przełknęłam ślinę.
-Mogłabym przywrócić do życia mamę?
-Owszem. Dlatego jesteśmy tutaj. Teraz. – Kobieta podeszła do mnie i ujęła moje dłonie w swoje. – W tę pełnię miałaś odkryć wszystkie ze swoich możliwości. I to dziś mieliśmy ci przekazać cała prawdę.

Ta prawda ograniczała się do kilku podstawowych informacji: 
a) Harry Potter może się przy mnie schować, bo mogę robić, co on, ale bez różdżki i zaklęć,
b) posiadałam tak dużą moc, ponieważ moim ojcem jest diabeł – bo kto powiedział, że one nie mogą kochać, 
c) mogę przywrócić mamę do życia, ale najpierw muszę się wiele nauczyć i 
d) mój ojciec na Ziemi to ten właśnie diabeł, ale w ludzkiej skórze! Niestety w wersji człowiek nie do końca ogarnia co i jak z byciem diabłem. To naprawdę skomplikowane. Niby to jest tylko ciało jakie przejął i takie tam… Wiem na pewno, że jego prawdziwe imię to: Azazel.
Nie mam pojęcia, co teraz zrobię. To chyba dobra pora na panikę, co? A może powinnam pogadać z tatą? Tym z Piekła?
Ja to zawsze się w coś wpakuję.

Większość al­bo boi się przyszłości, al­bo roz­pa­miętu­je przeszłość
Margit Sandemo

1 komentarz:

  1. - Hejka. Mam przyjemność powiadomić Cię o nominacji do TAGu. Serdecznie gratuluję. :) Więcej informacji szukaj tutaj:
    http://corkakrwi.blogspot.com/2015/07/tag.html

    OdpowiedzUsuń